Inkluzywność to nasza rzecz

Częstochowa, 28.07.2016 r. Msza św. pod przewodnictwem papieża Franciszka na Jasnej Górze z okazji Światowych Dni Młodzieży i 1050. rocznicy chrztu Polski - papież Franciszek wygłasza homilię

Kościół to wspólnota, w której jest miejsce dla każdego człowieka.
Czy takie nauczanie jest dziś rewolucyjne?

Termin „język inkluzywny” w środowisku kościelnym okryty jest złą sławą i samo wspomnienie o nim w wielu kręgach budzi nieufność. Kojarzy się on już nie tylko z trudnymi do zaakceptowania przez niektórych feminatywami, z osławioną „gościnią” na czele, lecz także iksatywami i tym podobnymi formami tzw. języka neutralnego płciowo. W tym kontekście – zwykło się przyjmować – język inkluzywny jawi się jako domena środowisk lewicowych. Kościołowi pozostawia się jedynie pole do oceny tego zjawiska i to z założenia oceny negatywnej.

Kościół inkluzywny?
Tym bardziej może zaskakiwać, że jednym z pojęć, które najczęściej pojawiają się w nauczaniu papieża Franciszka, jest właśnie „inkluzywność”. Brak nam miejsca na analizę wszystkich jego dokumentów i wygłoszonych przemówień, dlatego zatrzymam się na adhortacji Amoris laetitia. Przywołuję ten tekst, gdyż wielu, opierając się na nim, podejmowało rozważania na temat tego, kto i dlaczego powinien zostać wykluczony ze wspólnoty. Wszelkie dyskusje związane z tym dokumentem zdawały się iść w stronę kontrowersji dotyczących możliwości dopuszczenia osób żyjących w niesakramentalnych związkach do Komunii św. Tymczasem właśnie tutaj w przynajmniej kilku miejscach papież Franciszek zachęca do realizowania duszpasterstwa, które byłoby pełne miłości zawsze gotowej zrozumieć człowieka, przebaczyć mu, towarzyszyć, czekać, a przede wszystkim – uwaga – „włączać”.
Papież wyraźnie podkreśla, że ludzie Kościoła powinni kierować się w swoich działaniach duszpasterskich „logiką integracji”, pozwalając wszystkim doświadczyć, że „Kościół jest matką, która ich zawsze przyjmuje, troszczy się o nich z miłością i wspiera ich na drodze życia” (nr 299). Zaleca przy tym unikania osądów, które by nie uwzględniały złożoności sytuacji oraz cierpienia ludzi z powodu stanu, w jakim się znaleźli. Ojciec Święty podkreśla, że w posłudze duszpasterskiej „chodzi o włączenie wszystkich” i o pomoc „każdemu w znalezieniu jego sposobu uczestnictwa we wspólnocie kościelnej, aby czuł się «przedmiotem niezasłużonego, bezwarunkowego i bezinteresownego miłosierdzia»” (nr 297) i poleca „zachować szczególną uwagę, aby zrozumieć, pocieszyć, włączyć, unikając narzucania zestawu norm, jakby były ze skały, zyskując taki efekt, że [osoby potrzebujące] czują się osądzone i porzucone” (nr 49). Ewangelii bowiem – jak przekonuje Ojciec Święty – nie można „zdoktrynizować”, zamieniając ją „w martwe kamienie, by rzucać nimi w innych” (nr 49).

W Kościele każdy powinien mieć poczucie, że należy do wspólnoty, która przyjmuje go z miłością i nie osądza.
Na zdjęciu: członkowie wspólnoty Ogień Boży. FOT. ROMAN KOSZOWSKI/GOŚĆ NIEDZIELNY

Z dokumentu jasno wynika, że zatrzymanie się w Kościele jedynie na oskarżaniu zastanego i zauważonego zła lub narzucanie siłą władzy, norm moralnych niewiele jest w stanie zdziałać w życiu słuchaczy. Raczej chodzi o wskazanie motywacji, przyczyn konkretnych działań, nazwanie po imieniu łaski obecnej w życiu słuchaczy i takie ukazanie tego, czym zostali obdarowani przez Boga, by spontanicznie chcieli na to obdarowanie odpowiedzieć. W tym kontekście za kluczowy element papieskich rozważań należałoby uznać stwierdzenie o konieczności unikania w Kościele wszelkiego języka i postawy, które dałyby odczuć ludziom, że są dyskryminowani.

Coraz więcej samotnych
Papieskie wskazania jawią się jako lekarstwo na chorobę naszych czasów, którą Robert Putnam, amerykański politolog i socjolog, oddał słowami bowling alone (samotna gra w kręgle). Na podstawie własnych badań przekonywał on o zmniejszającym się kapitale społecznym Stanów Zjednoczonych oraz upadku ducha wspólnoty. Trudno tu omawiać szczegółowo opisane przez niego kierunki zmian, zauważalne w społeczeństwie. Wystarczy powiedzieć, że wszystkie jednoznacznie potwierdzają istnienie pewnego kryzysu, którego symptomami są pokusy i naciski, zmierzające do odseparowania się jednostki od wspólnoty. Wartością staje się niezależność i poleganie na sobie. To właśnie indywidualizm ma zapewnić człowiekowi sukces życiowy, w związku z czym jest uznawany sam w sobie za cnotę. Ludzie są wychowywani w duchu ostrej rywalizacji, a jednocześnie od najmłodszych lat przyzwyczajani do lekkiego traktowania spraw rodziny, Kościoła, społeczności lokalnej, a nawet narodu. Tracą świadomość bycia członkiem pewnej wspólnoty. Zanika w nich również poczucie obowiązku wobec reszty społeczeństwa. Jedyne, czego pragną, to odciąć się od niego i zamknąć w pilnie strzeżonych osiedlach, ośrodkach badawczych, biurach czy firmach.
Charakteryzując Kościół w Stanach Zjednoczonych – fragment ten warto przytoczyć w całości – socjolog pisze: „z zewnątrz instytucjonalny gmach może się wydawać niemal nietknięty – niewielki spadek liczby wiernych, przynależność formalna tylko minimalnie mniejsza itd. […] Żadna z grup wiekowych Amerykanów na przestrzeni lat nie zredukowała radykalnie swojego uczestnictwa w praktykach religijnych, jednak każda kolejna generacja uczestniczy w nich rzadziej niż pokolenie rodziców. Powolne, lecz nieuchronne zastępowanie jednej generacji przez następną powoduje stopniowy i nieuchronny spadek ogólnonarodowego zaangażowania religijnego”.

Papież Franciszek zauważył, że konieczność osądzenia grzechu nie usprawiedliwia osądzania ludzi.
Zadaniem pasterzy Kościoła jest ostrzeżenie tych, którzy popełniają błędy, i potępianie zła.
Nie wolno jednak zrywać relacji z drugim człowiekiem. FOT. SZYMON ZMARLICKI /FOTO GOŚĆ

Z dala od innych Putnam opisuje kształtowanie się i rozwijania tzw. religijności sprywatyzowanej, osadzonej w sferze osobistej. Jak zauważa socjolog, może być ona istotna moralnie i satysfakcjonująca psychologicznie, ale niesie znacznie mniejszy kapitał społeczny. Chociaż ludzie zdają się być religijni, to jednak nie czują się przywiązani do określonej wspólnoty wiernych. Co więcej – tego typu religijność nie potrzebuje wsparcia wspólnoty. Owszem, może jakoś kształtować postawy osobiste, ale nie jest wyznaniem wspólnym. Mamy do czynienia z wierzącymi, ale już nie przynależącymi. Stąd trudno się dziwić sformułowanej przez Putnama puencie, która brzmi: „musimy na nowo stworzyć więzi między sobą”.
Czy możemy z poczuciem zadowolenia powiedzieć, że Putnam opisuje Kościół w Ameryce i te opisy nas nie dotyczą? Nie znam wszystkich parafii w Polsce i domyślam się, że w archidiecezji wrocławskiej są miejsca, do których ten opis absolutnie nie przystaje. Nie prowadziłem badań naukowych na ten temat, jednak zapisy, które znalazły się w dokumencie podsumowującym etap przygotowujący II Synod Archidiecezji Wrocławskiej, pozwalają stwierdzić, że tęsknota za Kościołem, w którym tworzymy na nowo więzi między sobą, jest naszą tęsknotą. Efektem spotkań w parafiach i dekanatach są pytania takie, jak: „Czy naprawdę jesteśmy razem?”, i dopowiedzenia w stylu: „Być może czasami przebywamy tylko fizycznie w tym samym miejscu, ale duchowo jesteśmy w świecie swoich uczuć i przekonań, przywiązani do własnej wrażliwości religijnej, do której inni powinni się dostosować” (nr 10). To mieszkańcy naszej archidiecezji doszli do następującego wniosku: „Nawrócenia i odnowy komunii potrzebujemy także na płaszczyźnie czysto ludzkiej. Wymagają tego relacje między różnymi stanami Kościoła (świeccy, duchowni, konsekrowani), relacje wewnątrz poszczególnych grup, a także relacje między wspólnotami w obrębie tej samej parafii. Zbyt często bowiem żyjemy oddzielnie, nie interesując się nawzajem swoim losem” (nr 12). To w naszych parafiach pojawiły się głosy, że „tęsknimy za Kościołem, który byłby bardziej «wspólnotą przyjaciół » niż instytucją dzielącą się «na kadrę zarządzającą i podległych obserwujących »” (nr 12). Może się zatem okazać, że opis amerykańskiego socjologa nie przystaje do naszego Kościoła, ponieważ jest zbyt łagodny.

Tworzenie wspólnoty
Przejście do porządku dziennego nad tymi zarzutami byłoby przyznaniem się do porażki. Przecież sam termin „ecclesia”, tłumaczony na język polski jako „Kościół”, oznacza ni mniej, ni więcej tylko: ‘społeczność’, ‘zebranie’ czy ‘zgromadzenie’. Zatem do istoty Kościoła należy gromadzenie w jedno. I na pewno środkiem do tego jest słowo, które nie tyle ma informować i poszerzać wiedzę na temat tego, w co Kościół wierzy, ile udzielać samego Boga, zwoływać ludzi i zapraszać do wspólnoty.
Zresztą św. Paweł w Liście do Koryntian, mówiąc o zadaniach apostolskich, zwraca uwagę na zleconą Kościołowi przez Boga „posługę jednania” i dane Mu w tym celu „słowo jednania” (2 Kor 5, 18-19). Tam jest użyty dość ciekawy termin „katallage”, przy którym słownik odsyła nas do terminów „kata” i „allos”, czyli dosłownie ‘ku innemu’, ‘ku drugiemu’. Można zatem powiedzieć – i nie będzie w tym nadużycia – że zadaniem Kościoła jest wychodzenie ku drugiemu (ku innemu), a sposobem jego realizacji jest właśnie słowo jednania.

Czas na retorykę empatii
Postulowany przez Papieża język, który nie dyskryminuje, ale włącza, to nic innego jak ten „podejrzany” język inkluzywny. Poruszyli tę kwestię biskupi amerykańscy, którzy zauważyli spore zróżnicowanie wiernych uczestniczących w niedzielnych Mszach św. W kościołach – jak pisali hierarchowie zza oceanu w dokumencie poświęconym niedzielnym homiliom – są razem „mężczyźni i kobiety, starsi i młodzi, ci, którym się powiodło, i ci, którzy ponieśli porażkę, radośni i osamotnieni, gorliwi i oziębli, silni i słabi”, a to pociąga za sobą konieczność takiej wrażliwości duchownych, by ich słowa nie były odbierane przez słuchaczy jako wyłączające jakąkolwiek grupę ze wspólnoty. W praktyce postulowano taki dobór słownictwa, obrazów i symboli, który będzie bliski różnym grupom wiernych, a także zwrócenie uwagi na styl przemawiania i na różnice wynikające ze statusu społecznego słuchaczy, ich poglądów politycznych oraz przynależności do różnych grup etnicznych, kulturowych czy społecznych. Księża – zdaniem biskupów z USA – powinni używać takiego języka, który będzie wyrażał szacunek wobec każdego uczestnika liturgii, akceptację dla jego godności i nie będzie zdradzał jakichkolwiek uprzedzeń wobec osób czy grup społecznych. Nieprzystające do przestrzeni kościelnej wydają się przemówienia, które traktują innych jak wrogów, a tym bardziej budzące nienawiść, wzywające do zdezawuowania, poniżenia lub zniszczenia drugiego człowieka lub utrwalające istniejące w świecie podziały.

Potępienie czynu, nie osoby
Oczywiście są sytuacje wykluczające stosowanie retoryki empatii i przypadki, których nie da się traktować empatycznie. Tutaj raczej zastosowanie powinny znaleźć wskazania papieża Franciszka z Orędzia na 50. Światowy Dzień Środków Społecznego Przekazu, w którym Ojciec Święty zauważa, że konieczność osądzenia sytuacji grzechu nie usprawiedliwia osądzania ludzi. Dodaje przy tym, że zadaniem pasterzy Kościoła jest ostrzeżenie tych, którzy popełniają błędy, jednak nawet w sytuacji zdecydowanego potępiania zła nie wolno zrywać relacji i komunii z drugim człowiekiem.
Stwierdzenie Papieża: „chciałbym, aby nasz sposób komunikowania się, a także nasza posługa pasterzy w Kościele nigdy nie wyrażały wyniosłej pychy triumfu nad wrogiem ani też nie upokarzały tych, których mentalność świata uważa za przegranych, tych których trzeba odrzucić”, w kontekście tego, co obserwujemy dookoła nas, nabiera charakteru dyrektywy.
Postulat, by przemawiający w imieniu Kościoła na tyle starannie dobierali słowa, aby przezwyciężać nieporozumienia, budować pokój, zgodę, przerzucać mosty między ludźmi, rodzinami, grupami społecznymi, narodami, powodować rozwój komunii i nigdy nie wyobcowywać ze wspólnoty tych, których pragną doprowadzić do nawrócenia, nie jest postulatem środowisk lewicowych, a jedynie realizacją przykazania miłości bliźniego w praktyce oraz realizacją misji zleconej Kościołowi przez samego Jezusa Chrystusa.

KS. RAFAŁ KOWALSKI