Badania opinii publicznej pokazują, że samorządy cieszą się znacznie większym zaufaniem obywateli niż centralne organy władzy państwowej. Nadal nie ma to jednak odzwierciedlenia w poziomie frekwencji wyborczej, która w wyborach samorządowych jest sporo niższa od tej w wyborach parlamentarnych i prezydenckich.
W nadchodzącej kampanii warto przyjrzeć się pomysłom kandydatów na samorządowców, może nawet rozważyć swój start w wyborach, ponieważ wpływ polityki lokalnej na naszą codzienność jest niebagatelny.
Kadencyjność samorządowych władz
W 2018 r. Sejm głosami polityków Zjednoczonej Prawicy wprowadził ograniczenie liczby kadencji sprawowanych przez wójtów, burmistrzów i prezydentów miast do dwóch. Towarzyszyły temu gorące spory. Niejako „na pocieszenie” wydłużono wtedy kadencje wszystkich władz samorządowych z czterech do pięciu lat, co jednak nie stępiło krytyki ze strony przeciwników takiego rozwiązania. Z pewną dozą ironii dopytywali chociażby, dlaczego posłowie nie nałożyli równocześnie podobnych ograniczeń na parlamentarzystów, i wskazywali, że jest to szkodliwa i niepotrzebna ingerencja w wolną wolę lokalnych wyborców. Z kolei koronnym argumentem na rzecz zmian było przekonanie, że wieloletnie zasiedzenie się lokalnych włodarzy na stanowiskach nie służy mieszkańcom, ponieważ cementuje ono lokalne układy towarzysko- -biznesowe, sprzyja korupcji i nepotyzmowi. Limit dwóch kadencji ma natomiast zapewnić zmienność w polityce lokalnej i wyeliminować w przyszłości sytuacje, kiedy ta sama osoba pełni funkcję samorządowego organu wykonawczego przez kilkanaście lub więcej lat. Idąc tym tokiem myślenia, wymuszona przez przepisy alternacja władzy lokalnej pozwoli skutecznie ubiegać się o stanowiska osobom spoza dotychczasowych układów politycznych. Badania rzeczywiście pokazują, że tzw. inkubenci, czyli osoby dotychczas sprawujące funkcję wójta, burmistrza lub prezydenta miasta, mają około 20 punktów procentowych przewagi w wyborach samorządowych nad pozostałymi kandydatami.
Liczenie dozwolonej liczby kadencji rozpoczęło się od 2018 r. W myśl zasady, że prawo nie działa wstecz, wcześniejsze kadencje lokalnych włodarzy nie są brane pod uwagę, więc na efekty zmian przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać.
Wybieranie i odwoływanie samorządowców
Członkowie wspólnoty samorządowej, czyli mieszkańcy gmin, powiatów i województw, mają prawo nie tylko głosować i wybierać swoich przedstawicieli w wyborach lokalnych i regionalnych, ale także podejmować w drodze referendum lokalnego decyzje o wszystkich sprawach dotyczących danej jednostki samorządu oraz o odwołaniu pochodzącego z wyborów bezpośrednich organu samorządu. Dotyczy to rady gminy, miasta, powiatu i sejmiku wojewódzkiego oraz wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Mieszkańcy nie mogą natomiast odwołać starosty powiatowego lub marszałka województwa, ponieważ to nie oni ich wybierali.
Dotychczasowe doświadczenia pokazują, że tylko kilkanaście procent referendów odwoławczych kończy się skróceniem kadencji odwoływanych organów. Dlaczego? Wszystko rozbija się o frekwencję. Aby referendum było ważne, musi w nim wziąć udział nie mniej niż 60 procent liczby osób, które brały udział w wyborze odwoływanego organu. Właśnie dlatego zwolennicy urzędujących samorządowców namawiają do bojkotu tej formy bezpośredniej demokracji. Koncentrują swoje działania informacyjne na wyjaśnianiu, że nieobecność przy urnie może ustalić wynik referendum, i przekonują mieszkańców, że jeśli popierają zagrożonego polityka, powinni zostać tego dnia w domu. To chyba jedyna sytuacja w demokratycznym państwie, kiedy nie sprawdza się zasada „nieobecni nie mają racji”. Pokazała to choćby sytuacja sprzed 10 lat, kiedy przeciwnicy Hanny Gronkiewicz-Waltz z PO chcieli w drodze referendum usunąć prezydent Warszawy z tego stanowiska. O bojkot apelowała do warszawiaków sama zainteresowana, ale także ówczesny premier Donald Tusk oraz prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Bronisław Komorowski. Ostatecznie prezydent Warszawy pozostała na stanowisku do końca kadencji.
Anna Pacześniak