Ks. Bogusław Drożdż
Co kryje się pod pojęciem „świętowania”? Sama nazwa wyraźnie postuluje, że świętowanie to coś, co wiąże się ze świętością, czymś wysoko doskonałym, czymś, w czym człowiek upatruje swoje szczęście i przyszłość. Świętość na pewno mówi o inności, może nawet jakiejś promieniującej prostocie, z którą się spotykamy w naszym codziennym życiu.
Owa inność nie jest niczym obcym, bo świętość może być i jest w zasięgu człowieka, o ile – a mamy tego świadomość – będziemy się o nią wytrwale starali. Droga świętości jawi się jako najidealniejszy sposób wzywający i umożliwiający rozwój człowieka. Wiązanie świętości z rozwojem nie jest przypadkowe, lecz istotne, co oznacza, że ideały tkwiące w człowieku mogą zostać zrealizowane. Oczywiście, chodzi o te ideały, które przez samego Boga, Stwórcę i Zbawiciela, zaszczepione są w ludzkiej naturze, w sercu i umyśle człowieka. Te ideały wydają woń Boga, pachną Bogiem, dlatego są zawsze prawdziwe i dobre, a z tego powodu piękne. Stąd tak zdumiewająca nasza tęsknota za nimi. Tęsknota całego stworzenia, które – jak powie Paweł Apostoł – „aż dotąd jęczy i wzdycha w bólach rodzenia” (Rz 8 22). I tęsknota każdego poszczególnego człowieka, który całą swoją istotą wzdycha i oczekuje przybrania za synów i odkupienia swego ciała (Rz 8 23).
Świętość łączy człowieka z Bogiem, egzystencję ludzką z istnieniem Boga, słabość z możliwą mocą, a poprzez nadzieję – teraźniejszość z przyszłością oraz doczesność z wiecznością. Można powiedzieć, że świętością jest przyjęcie boskiego planu wobec człowieka, boskiej odpowiedzi na ludzkie pytanie; pytanie egzystencjalne, które dotyczy spraw ważnych, ważniejszych i najważniejszych, a zatem wszystkiego, co ludzkie, ponieważ dla Boga i w kontekście Boga wszystko ma swoją miarę szczególnej, bo harmonijnej ważności.
Oczywiście, jest sens mówić o zmianie kulturowego kodu świętowania, które nade wszystko trzeba wiązać z przeżywaniem tzw. dni świątecznych, a szczególnie niedzieli jako dnia Pańskiego. Wspomnijmy, że epokę przedindustrialną charakteryzowała polaryzacja dwóch społecznych postaw wzajemnie się uzupełniających: pracy i świętowania. Można powiedzieć, że świat ludzkiej pracy szukał w niedzieli świątecznie przeżywanego odpoczynku, który jednocześnie cementował życie rodzinno-sąsiedzkie oraz środowiskowe. Potem epoka industrialna sprawiła, że wyczerpująca i narzucona praca przemysłowa głosem pracowniczych postulatów wołała o skrócenie dnia pracy i należny niedzielny odpoczynek, który nie zawsze był już wiązany ze świętowaniem. Rzeczywistość PRL-u z kolei, w obszarze pozostającym poza pracą przemysłową czy rolniczą, budowała wizję niedzieli jako tzw. „czasu wolnego od pracy”. Czas ten przez wierzących był często łączony ze świętowaniem kościelnym, a przez niewierzących lub „przymuszanych” z czynem społecznym czy sportowo-turystyczną aktywnością. Czasy obecne natomiast obrazują inne filary komponujące styl życia, a mianowicie z jednej strony czas zajęty, a z drugiej – czas całkowicie wolny. Inaczej mówiąc: czas obowiązków i czas całkowitego tzw. „luzu”. Trend ten w epoce liberalizmu stale się pogłębia, co powoduje, że niedziela traktowana jest przez zeświecczonych chrześcijan jako „smutny obowiązek bycia na Mszy św.”, zaś przez niewierzących jako „entuzjastyczna ucieczka od przymusu zarabiania pieniędzy”. Nadto trzeba zauważyć, że czas odpoczynku nie jest już kojarzony przede wszystkim z niedzielą, ale z weekendem, który „szczęśliwie” rozpoczyna się w piątek po pracy. Ta ostatnia uwaga sprawia, że tak zwana „kwestia niedzieli” staje się po prostu zwykłą „kwestią weekendu”.
Obecnie widzimy aż nadto dobrze, jak napastliwe nurty laickie, zwolennicy lewackiej rewolucji kulturowej, w imię swojsko rozumianej równości i wolności programowo wypłukują współczesną kulturę z wartości nie tylko chrześcijańskich, ale wprost, ogólnie biorąc, religijnych. Nurty te agresywnie lansują tezę, że w centrum świętowania nie musi stać i nie stoi Bóg, ale człowiek. Co oznacza, że świętowanie nie polega na oddawaniu czci Bogu, ale na uhonorowaniu człowieka i jego dzieł.
Tym samym zauważamy, że religijność zostaje sprowadzona do folkloru, a chrześcijaństwo do konserwy i fanatyzmu. A samo słowo „świętowanie” zostaje wykradzione z języka religijnego i zawłaszczone, nawet więcej, siłowo wepchnięte w świat języka świeckiego, laickiego, antyreligijnego i antychrześcijańskiego, mówi się np. o świętowaniu seksualnej różnorodności. Czy tak wolno robić? Czy człowiek może wypychać Boga ze swego życia i życia innych, kierując się ideologią „śmierci Boga”? Czy człowiek może zamienić należną cześć Bogu na bałwochwalstwo, na „chwalstwo” siebie samego i „chwalstwo” struktur czy instytucji, które dumnie tworzy.
Dlaczego zatem mamy świętować? Zwróćmy uwagę na kilka argumentów. Pierwszy przynależy do obszaru wiary chrześcijańskiej, drugi jest natury kulturowej; zapleczem trzeciego argumentu jest humanizm; a ostatni argument powiążemy z przestrzenią refleksji filozoficznej.
- Argument z wyznawanej wiary chrześcijańskiej
Dlaczego mamy świętować? Dlatego, że w sercach i umysłach chrześcijan rozbrzmiewają słowa samego Boga: „Pamiętaj, abyś dzień święty święcił!” Nakaz ten należący do Dekalogu, czyli Dziesięciu Przykazań, nadto obecny jest w przykazaniu kościelnym, które poucza: „W niedziele i święta nakazane uczestniczyć we Mszy świętej i powstrzymywać się od prac niekoniecznych”.
Jak wiadomo wszystkim chrześcijanom, niedzielę łączymy ze zmartwychwstaniem Jezusa, które dokonało się właśnie w niedzielę. Kościół w Konstytucji o liturgii świętej Sacrosanctum Concilium naucza: „Zgodnie z apostolską tradycją, która rozpoczęła się w dniu zmartwychwstania Chrystusa, Kościół celebruje misterium paschalne każdego ósmego dnia, który słusznie nazywany jest dniem Pańskim albo niedzielą. W tym bowiem dniu wierni powinni się gromadzić, aby słuchając Bożego słowa i uczestnicząc w Eucharystii, wspominać mękę, zmartwychwstanie i uwielbienie Pana Jezusa oraz składać dziękczynienie Bogu (…). Niedziela jest zatem pierwotnym dniem świątecznym, który należy tak przedstawiać wiernym i wpajać w ich pobożność, aby stał się również dniem radości i odpoczynku od pracy” (KL 106).
Nauka Kościoła o świętości niedzieli sięga czasów apostolskich i trwa do dzisiaj, co potwierdza praktyka kościelna, jak i stałe nawoływanie oraz upominanie wiernych. Poprzez świętowanie niedzieli, a zwłaszcza przez pełne uczestnictwo we Mszy św. niedzielnej, człowiek nabiera tej mocy, która jest mu potrzebna do dobrego życia tutaj, na ziemi, i która przysposabia go do niebieskiej Uczty w wieczności. List bł. Jana Pawła II z 1998 r. o świętowaniu niedzieli nie tylko przedstawia argument z wiary chrześcijańskiej, ale nade wszystko ukazuje w pełnej krasie pedagogię niedzieli, która zawsze była obecna w życiu Kościoła, trwa obecnie i swoją nadzieją otwiera przyszłość jutrzejszego świętowania.
Przywołajmy problematykę Listu papieskiego Dies Domini o świętowaniu niedzieli, który jest „kontynuacją żywego dialogu, jaki [Papież] chętnie nawiązuję z wiernymi, aby rozważyć (…) sens niedzieli i zwrócić uwagę na motywy, dla których warto ją przeżywać jako prawdziwy «dzień Pański» także w nowych okolicznościach naszych czasów” (3). Ogłoszony List obok wprowadzenia i zakończenia składa się z pięciu rozdziałów. Pierwszy rozdział nosi tytuł Dies Domini. Świętowanie działa Stwórcy. Tutaj m.in. autor Listu zwraca uwagę na Boży zamysł obejmujący cały wszechświat, w tym każdego człowieka i całą ludzkość. Ten zamysł Boży widać w Dekalogu w tzw. „dziesięciu słowach”, które stanowią „filary życia moralnego, zaszczepionego w sercu każdego człowieka” (13). Drugi rozdział dokumentu nosi tytuł Dies Christi. Dzień zmartwychwstania Pana i daru Ducha Świętego. Ukazuje on niedzielę jako dzień nowego stworzenia. Według przekazu biblijnego w pierwszym dniu, a więc w niedzielę, Bóg oddzielił światło od ciemności. Owa światłość zapoczątkowała stworzenie, a zmartwychwstanie dokonane również tego samego dnia, dało początek stworzeniu już odnowionemu, wyzwolonemu od grzechowego zła ciemności. Czyż Chrystus nie jest światłością świata? Gdy Symeon wziął w ramiona Boże Dziecię powiedział do Józefa i Maryi: „moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan” (Łk 2, 30-32). Rozdział trzeci papieskiego Listu nosi tytuł: Dies Ecclesiae. Zgromadzenie eucharystyczne sercem niedzieli. Niedziela jako Dzień Pański „jawi się także jako dies Ecclesiae. Jest zatem zrozumiałe, dlaczego na płaszczyźnie duszpasterskiej należy szczególnie podkreślać wspólnotowy wymiar liturgii niedzielnej. (…) pośród różnych form działalności parafii «żadna nie ma tak żywotnego znaczenia i tak silnego wpływu formacyjnego na wspólnotę, jak niedzielna celebracja dnia Pańskiego połączona z Eucharystią»” (35). Niedzielna Msza św. jednoczy rodziny chrześcijańskie, sprawia, że pogłębia się ich wspólnotowa tożsamość, przez co bardziej rodziny stają się „domowymi kościołami” tak ważnymi dla duchowo-moralnej odnowy całych społeczeństw. Czwarty rozdział Listu apostolskiego nosi tytuł: Dies hominis. Niedziela dniem radości, odpoczynku i solidarności. Historycznie biorąc, zanim jeszcze niedziela w kalendarzu cywilnym stała się rzeczywiście dniem wolnym, przez chrześcijan już była przeżywana jako dzień radości – radości, która wypływała ze Zmartwychwstałego Pana. W Nim bowiem każdy wierzący widzi swoją przyszłość, swoją wieczną szczęśliwość. Ta radość z obiecanej wieczności przenika ludzką pracę, ale i odpoczynek, który dzięki Bożej radości staje się również rzeczą świętą, gdyż wszystko jest dziełem Bożym. Niedziela będąc dniem radości i odpoczynku, jest również dniem solidarności. Dlaczego? Ponieważ „nie ma radości bez miłości!” (68). Jak się jednakże radować, jeżeli obok nas jest człowiek potrzebujący? Jak się radować i zanosić modlitwy do Boga, jeśli On sam – Jezus – jest nagi, głodny, spragniony, chory czy w więzieniu? Jak się radować i odpoczywać, jeśli inni muszą niewolniczo pracować, nawet w niedzielę, albo też jako bezrobotni doświadczają smutku dnia codziennego nie mogąc zaspokoić podstawowych potrzeb egzystencjalnych dotykających ich samych oraz ich dzieci? Ostatni piąty rozdział swojego Listu Jan Paweł II zatytułował następująco: Dies dierum. Niedziela jako święto nadrzędne, objawiające sens czasu. Dlaczego niedziela objawia sens czasu? Papież wyjaśnia: „Skoro niedziela jest Paschą tygodnia, która przypomina i uobecnia dzień zmartwychwstania Chrystusa, to jest także dniem, który objawia sens czasu. Nie ma żadnego związku z cyklami kosmicznymi, do których odwołuje się często religia naturalna i ludzka kultura, aby mierzyć upływ czasu, nawiązując także do mitu wiecznego powrotu. Chrześcijańska niedziela to coś innego! Bierze początek ze zmartwychwstania i narzuca własny rytm ludzkim miarom czasu – miesiącom, latom i wiekom; jest jakby wektorem, który je przenika i sprawia, że prowadzą ku drugiemu przyjściu Chrystusa. Niedziela jest prefiguracją dnia ostatniego, dnia Paruzji, którego zapowiedzią była już w jakiejś mierze chwała Chrystusa objawiona w chwili zmartwychwstania” (75).
Powyższe rozdziały lekko streszczone podpowiadają jedną zasadniczą rzecz, a mianowicie to, że niedziela jest ważna nie tylko dla chrześcijan, ale również dla każdego człowieka, gdyż każdy jest dzieckiem Bożym, które tęskni w swym sercu za domem miłosiernego Ojca. Stąd niedziela staje się prawdziwą szkołą, „w której realizowany jest nieustannie program kościelnej pedagogii. Pedagogii nieodzownej, zwłaszcza w dzisiejszym społeczeństwie, coraz silniej odczuwającej skutki kulturowego rozdrobnienia i pluralizmu, które nieustannie wystawiają na próbę wierność poszczególnych chrześcijan wobec określonych wymogów wiary” (83).
- Argument natury kulturowej
Dlaczego mamy świętować niedzielę? Bo pradziadkowie i dziadkowie chodzili w niedzielę do kościoła; bo moi rodzice chodzili czy chodzą do kościoła, więc i ja w niedzielę nie pracuję zawodowo, lecz idę na Mszę św. i odpoczywam.
Trzeba powiedzieć, że jest to argument najsłabszy, bo odwołuje się jedynie do tradycji przodków. Nie tak bardzo do wiary, którą z przekonaniem wyznaję, ale do szczególnego wzoru obyczajowo-kulturowego, który reguluje moje zachowanie w niedzielę. Zostawiamy ten argument z jego minimalną siłą przekonania, za którym nie kryje się nic innego, jak tylko konformistyczne zachowanie. Jest faktem, że z takim argumentem się spotykamy i to wcale nie tak rzadko. Jest to argument przypisywany dzieciom, ale w tym przypadku chodzi nam o zachowania osób dorosłych. I jeszcze jedno. Argument ten nazywamy kulturowym, ponieważ obecnie kultura rozumiana jest bardzo wąsko. Jest nią na pewno awangarda sztuki, różnej maści literatura, kwestia zabytków, a zwłaszcza obrzędowość tradycyjno-religijna. To wszystko tylko uzupełnia mozaikę ideologicznie honorowanej wielokulturowości. W jej przypadku ważne jest zróżnicowanie, a nie moralne, czyli wychowujące do wartości przesłanie. Dlaczego? Gdyż z kultury wyprowadzono tzw. humanizm, a zostało jedynie rzemiosło, stąd też następny argument za świętowaniem niedzieli.
- Argument humanistyczny
Dlaczego mamy świętować niedzielę? Dlatego, że niedziela i jej świętowanie sprawia, że humanizm otrzymuje rzeczywiście ludzką twarz. Dzięki świętości niedzieli humanizm odpowiada wielkości człowieka, jest na miarę człowieka. Inaczej mówiąc, świętowanie niedzieli otwiera humanizm na transcendencję, na Boga. Ów humanizm staje się przez to dobrym środowiskiem rozwoju człowieka w jego osobowych wymiarach oraz podstawą dobrej, moralnie wysokiej kondycji społeczeństwa. Dzięki sacrum, dzięki świętości, humanizm staje się trampoliną rozwoju, ponieważ taki humanizm wie czym jest dobro osobowe; wie także czym jest dobro społeczne; wie, że owe dobra są przede wszystkim dobrami moralnymi, a przez to zobowiązują wszystkich do czujności i troski.
Taki humanizm jasno rozróżnia dobro od zła, a dzięki wychowaniu nigdy nie pozwala nazywać zła dobrem. Taki humanizm wie, że człowiek jest słaby i wielki, stać go na najwyższą świętość i najgorszą zbrodnię; wie, czym jest prawdziwa miłość, która nie wstydzi się przebaczenia, i czym jest duchowy postęp człowieka, który poprzez kształtowanie charakteru doświadcza i poświadcza wobec innych, że dążności do prawdy, dobra i piękna nie da się utożsamiać z kultem ciała, pieniądza, przyjemności, władzy i sukcesu.
Tutaj dodajmy, że humanizm bez świętowania, bez odniesienia do żywego Boga, bez moralnego dobra, nie uczyni z człowieka bóstwa i go nie zbawi, ale przeciwnie, namówi go i zmanipuluje do tego, aby w imię wyimaginowanego nadczłowieka zabił w sobie człowieczeństwo. W konsekwencji człowiek nie stając się bogiem, po uśmierceniu w sobie człowieczeństwa, staje się po prostu zwierzęciem, co bardzo dokładnie pokazują dzieje społeczno-ustrojowych ideologii, które wydały dojrzały owoc w postaci tatalitaryzmów XX wieku. Trzeba powiedzieć, że ten proces laickiego humanizmu trwa nadal i w wielu miejscach uprawianej nauki, ustanawianego prawa i medialnej manipulacji idzie jeszcze dalej: otóż człowiek to już nie zwierzę, ale maszyna, a gdy owa maszyna nie działa, a naprawić się już jej nie da, to ją bez winy, ot w imię prawa, można pod prostu poddać aborcji czy eutanazji.
Dlaczego więc należy świętować? Dlatego, aby jeden człowiek nie ogłaszał się bogiem dla drugiego. Bo wtedy prawdziwy humanizm umiera, a zostaje tzw. humanizm bez ludzkiej twarzy, który przez idee czy chciejstwo[1] jednych zniewala drugich.
- Argument filozoficzny
Ten argument jest najmocniejszy. Stanowi podstawę dla każdego innego. W takim razie dlaczego mamy świętować? Mamy świętować, bo człowiek jest istotą religijną, a jego relacja z Bogiem przynależy do ludzkiej natury. Stąd także wypływa obowiązek oddawania czci Bogu.
Trzeba powiedzieć coś znacznie więcej. Coś, co może nie spodobać się wszystkim. Otóż obecna w człowieku religijność, czyli praktycznie mówiąc pobożność, jest w ścisłym tego słowa znaczeniu sprawiedliwością względem Boga. Treścią definicji sprawiedliwości jest oddanie drugiemu tego, co mu się słusznie należy. Czyż życie społeczne nie polega na wymianie, dawaniu i braniu – tym właśnie jest sprawiedliwość. Bóg jest największym Dawcą, jest Ojcem. Z tego powodu ludzka wdzięczność wobec Niego staje się po prostu moralnym obowiązkiem, który stale jest przypominany w sumieniu. Ten obowiązek ujawnia również harmonia stworzenia. Dlatego też Dekalog wprost przynależy do tzw. moralnego prawa naturalnego, które obowiązuje wszystkich, bo jest powszechne; dalej, jest niezmienne jak ludzka natura jest niezmienna, chociaż cywilizacyjnie życie osobowo-społeczne ulega zmianie; jest także nieodzowne, gdyż nie dopuszcza ani dyspensy, ani epikei[2]. Nikt nie może z niego zwolnić, nawet parlament przez głosowanie.
Jakkolwiek naturalne prawo moralne nie wskazuje wprost, iż to właśnie niedziela ma być dniem świętym, niemniej świętowanie, czyli uczczenie Boga, wymaga stosownego czasu, dobrze dobranego. Fakt świętowania w niedzielę wynika, jak wiemy, z chrześcijańskiego Objawienia. Istotne jest to, że świętowanie polegające na uczczeniu Boga jawi się jako ludzki i zwyczajny, a nie nadzwyczajny obowiązek. Toteż ucieczka człowieka w ateizm, czy w jakąś inną życiową postawę przekreślającą wytrwałe szukanie prawdy o Bogu, trzeba nazwać winą względem Niego, ponieważ sprzeciwia się zasadzie sprawiedliwości. Jak dzieci rodzicom winny cześć i szacunek, tak samo, a nawet z większym zaangażowaniem każdy z nas jest winny cześć, szacunek i uwielbienie Bogu, czyli w rzeczywistości miłość. Tego domaga się sprawiedliwość, od której rozpoczyna się prawdziwa miłość. Można powiedzieć jeszcze inaczej. Jak obowiązkiem człowieka jest szukanie prawdy, przylgniecie do niej i życie podług jej wymogów, nadto podziw względem niej, tak samo cześć wobec Majestatu Bożego, żmudnie odkrywanego, tak zwyczajnie, po prostu, kojarzona jest z pewną, własną (a więc nie obcą) powinnością. Mało tego, realizacja tej powinności przynosi przyjemność, jest oddechem dla umysłu, światłem dla duszy, radością dla przeżywanej wolności.
Zauważamy także, że sprawiedliwość względem Boga staje się faktyczną miłością do Niego, ponieważ minimum miłości to sprawiedliwość. Oczywiście, mówiąc o relacji sprawiedliwości do miłości, nie sposób nie wejść w życie społeczno-publiczne. I dlatego również i to powiedzmy, że domeną państwowości jest pilnowanie sprawiedliwości (nie miłości!) w pełnym tego słowa znaczeniu, a zatem ustawodawstwo państwowe nie może lekceważyć tej podstawowej sprawiedliwości, która woła o prawdę, a poprzez nią o Boga, który jest Prawdą. Zatem aktualizacja sprawiedliwości w państwie potrzebuje klimatu nie laickiego, ale wprost klimatu porządnie rozumianej wolności religijnej. Na marginesie dodajmy, że sprawiedliwość tylko w oparciu o religijność może rozwinąć się w miłość, obliczem której jest społeczna odpowiedzialność. W innym razie sprawiedliwość zaczyna się kurczyć i najpierw staje się równością, a później polityczną poprawnością. Prowadzi to do tego, że państwowość nie służy już człowiekowi tylko jakiemuś tzw. humanizmowi, który jedynie nazwowo traktuje o człowieku, a w rzeczywistości służy interesowi silnych.
Epilog
Istnieją wprawdzie i inne argumenty przemawiające za koniecznością świętowania. Wydają się one jednak drugorzędnymi względem przedłożonych. Świętowanie jest ważne. Kończąc, dodajmy, że jak ludzki rozum potrzebuje pewności wiary, tak świętowanie realizuje się w pobożności. I to tej prawdziwej, która ani nie mąci rzeczywistości, ani jej nie fałszuje. Potrzebuje pobożności świętej, czyli po prostu religijnego, nie jakiegoś li tylko laickiego rytuału czy zwyczaju. Zdrowe, pobożne, ukierunkowane na Boga świętowanie wszystko spina i usensawnia, a przez to mobilizuje i rozwija. Wspominany w liturgii Kościoła św. Franciszek Salezy, patron dziennikarzy i katolickiej prasy, napisał: „Pszczoła tak zbiera miód z kwiatów, iż nie doznają one żadnej szkody. Pozostawia je nienaruszone i świeże, tak jak je zastała. Otóż prawdziwa pobożność czyni więcej: nie tylko nie przeszkadza żadnemu powołaniu, żadnemu zajęciu, ale przeciwnie, wszystko doskonali i ozdabia. Podobnie jak szlachetne kamienie wrzucone do miodu nabierają większego blasku jaśniejąc zgodnie ze swą barwą, tak też powołanie każdego człowieka doskonali się i staje się pożyteczniejsze, gdy łączy się z nim pobożność. Pobożność sprawia, iż kierowanie rodziną staje się pełne pokoju, że bardziej szczera staje się miłość małżonków, a posłuszeństwo należne władzy pełniejsze, że wszelkie inne zajęcia stają się przyjemniejsze i bardziej powabne”[3].
Przypisy
Ks. Bogusław Drożdż. Kapłan diecezji legnickiej, profesor nadzwyczajny Papieskiego Wydziału Teologicznego, doktor habilitowany teologii pastoralnej, kierownik katedry Nowej Ewangelizacji oraz p.o. kierownika katedry Teologii Pastoralnej w Instytucie Teologii Pastoralnej na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu; wykładowca w Wyższym Seminarium Duchownym Diecezji Legnickiej; dyrektor Biblioteki seminaryjnej w Legnicy; dyrektor Diecezjalnego Centrum Edukacyjnego w Legnicy; sekretarz powstałego w Legnicy Społecznego Ruchu Świętowania Niedzieli; konsultor Komisji Duszpasterstwa Konferencji Episkopatu Polski oraz członek Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji przy tejże Komisji; asystent kościelny Katolickiego Stowarzyszenia Civitas Christiana w Diecezji Legnickiej; w latach 2007-2012 sekretarz generalny I Synodu Diecezji Legnickiej. Jest autorem kilku książek, m.in.: Wychowawcza funkcja Kościoła w społeczeństwie pluralistycznym. Studium pastoralne (Legnica 1997), Posługa społeczna Kościoła. Studium pastoralne w świetle nauczania współczesnego Kościoła (Legnica 2010), oraz ponad 150 artykułów naukowych i popularno-naukowych oraz ponad 200 esejów. Redaktor wielu książek, m.in.: Na progu trzeciego tysiąclecia. Refleksja teologiczna w środowisku legnickim (Legnica 2001), Księga nabożeństw (Legnica 2002), W trosce o wiarę. Dziesięciolecie diecezji legnickiej (Legnica 2002); Eucharystia życiem Kościoła i świata. Refleksja teologiczna w środowisku legnickim (Legnica 2007), I Synod Diecezji Legnickiej. Przypatrzmy się powołaniu naszemu (Legnica 2012) oraz redaktor dwóch periodyków, w tym „Legnickich Studiów Teologiczno-Historycznych Perspectiva”.
[1] Źle się dzieje, kiedy chciejstwo ma więcej do powiedzenia niż zdrowy rozsądek. Obecnie widać to na każdym kroku. Każdy obszar kultury jest bombardowany chciejstwem. Wszystko próbuje się nim poprawiać, także prawdę, dobro, świętość i piękno. A zatem chciejstwo miesza łyżką samowoli w garnku nauki, moralności, religii i oczywiście sztuki. Stosuje się tutaj, niestety, ukutą już zresztą zasadę: „chcesz to masz”. Chciejstwo jest już tak silne, że staje się źródłem dla ustanawianego prawa. Oznacza to, że chciejstwo mocnych i hałaśliwszych „góruje” nad sprawiedliwością, i to nie siłą argumentów, lecz zasadą jej lekceważenia. Takie relatywizowanie chciejstwem sprawiedliwości umieszcza ją w grupie dowolnego wyboru, czyli sprowadza samą sprawiedliwość do tylko jednej z wielu możliwości. Siłą chciejstwa jest ujawniona potrzeba, która sprawia, że chciejstwo całkowicie koncentruje się na celach aktualnie przeżywanych, bliskich, konkretnych, profesjonalnie skutecznych i efektownych. Jest ono zatem ze swej natury ślepe, bowiem nie uwzględnia kontekstów, gubi dystans i bez opamiętania zatraca się w sobie. Funkcjonuje zatem jak zajadła pożądliwość, której przedmiotem jest zawsze jakiś zysk, pragnienie władzy lub doświadczenie przyjemności. Pozbawione hamulców chciejstwo w imię deklarowanej władzy, demokracji, wolności czy miłości wprowadza nowy porządek. I tak w świetle obowiązującego, aczkolwiek kompromitującego prawa: silniejszy – swobodnie niszczy słabszego (np. konkurencja); współczujący dobrodziej ludzkości – zabija niewinnego (aborcja, in vitro); finezyjny skąpiec – usidla ubogiego (wyzysk); krzepki szczęśliwiec – wspaniałomyślnie uśmierca chorego (eutanazja); skazany – sprawiedliwie dopada poszkodowanego (zemsta); złodziej – praworządnie okrada posiadającego (korupcja); kłamca – szczerze szczuje prawdomównego (manipulacja); wyrachowany – apodyktycznie opluwa pokornego (narcyzm); nadto dojrzały demokrata – totalizuje opornego (pogarda, ostracyzm); a zdrowy dewiant – nawraca normalnego (dyskryminacja, mowa nienawiści). Takim sposobem chciejstwo zamienia kulturę w rynsztok, społeczeństwo w bezduszną i krwiożerczą masę, a człowieka w demona. Jakkolwiek chciejstwo ma prawo do lobbowania, to jednak musi być ono poddawane nieustannej kontroli. Bez niej chciejstwo staje się trucizną względem dojrzałości osobowej człowieka. W życiu publicznym natomiast niekontrolowane chciejstwo gotuje społeczny zakalec. Jak rozum ma czuwać nad namiętnościami, tak też ustawodawcy, kierując się roztropną troską o dobro wspólne, mają hamować lobbingowe zapędy chciejstwa różnych grup społecznych.
[2] Cechy prawa naturalnego, zob. M. Leśniak. Prawo naturalne. W: Encyklopedia nauczania społecznego Jana Pawła II. Red. A. Zwoliński. Radom 2003 s. 406.
[3] Św. Franciszek Salezy. Wprowadzenie do życia pobożnego. W: Liturgia godzin. Codzienna modlitwa Ludu Bożego. Tom III: Okres zwykły. Tygodnie I-XVII. Pallottinum 1987 s. 1063.
Dodaj komentarz